Wojenko, wojenko, nasza ukochana...

Zamiast wstępu, czyli głupi Polak po szkodzie

Wojenko wojenko, cóżeś ty za pani,
że w ciebie nie wierzą, że w ciebie nie wierzą,
Polacy głupawi...

Autor: Super_SoldierPL 

Publikacja za zgodą Soczewki

Jakiś czas temu minister Jacek Rostowski (lub, jak ja go nazywam, Ryjek – nie wiem dlaczego, ale gdy go słucham przychodzi mi na myśl tenże bohater  ,,Doliny Muminków”) omawiając kwestie kryzysu w UE i możliwego jej rozpadu w najbliższym czasie (który to wiele osób wciąż uważa za coś kompletnie nierealnego i niemożliwego), ośmielił się wyrazić opinię, iż doprowadzi on do wojny w europie w przeciągu najbliższych 15 lat, dlatego trzeba zrobić wszystko, co możliwe, by UE i strefę euro ratować i nie pozwolić im upaść. Wkrótce po tejże wypowiedzi zaczęła się burza. Posłowie różnych frakcji politycznych przeciwnych PO zaczęli ciskać gromy w ministra. Jednak nie z powodu głoszenia idei walki naszym kosztem za strefę euro i UE.Powodem, dla którego Pan minister znalazł się w ogniu krytyki, były wspomniane słowa o wojnie. Usłyszeliśmy wtedy, że Jacek Rostowski ,,straszy polaków wojną”, a także sugestie iż ma on problemy z odróżnianiem fikcji od rzeczywistości i żyje w innym, odrealnionym świecie. Sami posłowie Platformy dystansowali się do ,,wojennej” wypowiedzi swojego kolegi.



Ogrom polityków, publicystów, dziennikarzy i społeczeństwa uznał za oburzającą i chorą sugestię, by w naszej stabilnej, zdominowanej przez NATO Europie w ciągu najbliższych 15 lat mogła wybuchnąć jakaś wojna. Toż to słowa szaleńca! Wojna?! U nas?! Nie w jakimś Iranie, Iraku czy innym Tadżykistanie, tylko w cywilizowanej miłującej pokój Europie? Za 15 lat? Nonsens! Panie Rostowski, niech się pan puknie w łeb!
 

Muszę przyznać, że mocno zdziwiła mnie skala krytyki jakiej za to stwierdzenie został poddany minister finansów w rządzie "Platformers-ów", nie mogę jednak powiedzieć, bym był zaskoczony samym jej pojawieniem się.

W przeciwieństwie do większości wyborców, lubię wiedzieć na kogo głosuję. Studiuję poglądy i wypowiedzi polityków, także te sprzed wielu lat (ciekawych rzeczy można się dowiedzieć czytając np. wywiad z Markiem Jurkiem z początku lat 90-tych). Analizuję także programy wyborcze. Robiłem to np. przed niedawnymi wyborami parlamentarnymi. Przeanalizowałem wówczas programy partii, na które wstępnie chciałem głosować – Ruch Palikota, PPP, PJN, KNP, UPR i Prawica RP (startujące razem jako KWP), a także, z ciekawości - SdPL.
Zauważyłem wtedy, że ze wszystkich wymienionych partii, jedynie 2 – Ruch Palikota i UPR, poruszają w programach kwestię Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej – oba w zaledwie jednym punkcie: Ruch Palikota – postulując zmniejszenie o połowę budżetu armii (wymaga zmiany konstytucji), zaś UPR – ogólnikowo wspominając iż uważają Siły Zbrojne za ważny element państwa i podstawowy środek obrony jego suwerenności.

Dokładając do powyższego podejście SLD, PiS i PO w okresach swoich rządów do Polskiej Armii, można stwierdzić, iż obecnie żadna z liczących się partii politycznych nie traktuje jej jako coś naprawdę istotnego, ot balast w budżecie, potrzebny jedynie do pokazowych misji pokojowych. Co prawda Janusz Palikot niedawno wyskoczył z całkiem interesującą propozycją zrobienia z Armią porządku poprzez komisję śledczą, aczkolwiek myślę, iż nie kieruje się on przesłankami patriotyczno-obronnościowymi, a jedynie chęcią znalezienia oszczędności.

Powyższe oraz wspomniana reakcja na słowa ministra Rostowskiego pokazały dobitnie, że Polacy są przekonani, iż żyjemy w czasach może niekoniecznie stabilnych i przewidywalnych, ale z pewnością pokojowych, gdzie najbardziej do wojny zbliżonym zagrożeniem jest terroryzm i nic ponad niego. Niektórzy zapewne uważają zombi-apokalipsę za bardziej prawdopodobną niż normalną wojnę.
Co ciekawe, nawet moja własna babcia, która przeżyła II WŚ, stwierdziła, że na pewno żadna wojna w Europie nie nastąpi wcześniej jak za 100 lat.

Gdy to usłyszałem, zadałem jej jedno pytanie: Czy nie to samo mówili wszyscy w 1932 czy 33 roku? Babcia przytaknęła i zaczęła się nad czymś zastanawiać…

Widzicie, gdyby ktoś z was przeniósł się w czasie do roku 1932 i wygłosił obawy, iż w przeciągu kilkunastu lat może wybuchnąć wojna, zostałby prawdopodobnie wyśmiany jak minister Rostowski. Zaś gdyby zaczął usilnie przekonywać że wybuchnie za zaledwie 7 lat, zostałby okrzyknięty wariatem. Wszak przecież nie ma w pobliżu Polskich żadnych silnych otwarcie wrogich państw –ZSRR jest stosunkowo słaby, targany głodem i kryzysem, stalinowski reżim boryka się ze zwalczaniem protestujących Ukraińców i kułaków. Bojówki Ukraińskich nacjonalistów nie stanowią zagrożenia dla naszego regularnego Korpusu Ochrony Pogranicza. Niemcy nie są wobec nas otwarcie wrogie, owszem, jest ten śmieszny facet, którzy wrzeszczy coś o ekspansji na wschód i złorzeczy na Żydów (podobnie jak większość z nas), ale kto by się nim przejmował – przecież nawet jeśli jakimś cudem wygra wybory, Niemcy mają duże problemy wewnętrzne, no a poza tym na skutek traktatów nie posiadają pełnokrwistej armii. Zresztą, w razie czego mamy przecież sojusz – Liga Narodów nie zostawi nas ot tak. No i armię mamy w skali regionu nie najgorszą. A tak w ogóle, to kto po I WŚ jeszcze ma ochotę bawić się w konflikt? Przecież minęło dopiero 14 lat, a na świecie szaleje wielki kryzys finansowy, nikogo na wielkie wojny nie stać…

4 lata później ludzie przyznaliby już, że wojna rzeczywiście się szykuje – ale wybuchnie najwcześniej w 1943 roku, a do tego czasu ruszy COP i reformy, raz-dwa nadrobimy stratę do Niemców – bo armia w skali regionu nagle zrobiła się taka sobie w stosunku do niemieckiej – i w razie czego wygramy. No i wciąż mamy Ligę Narodów.

7 lat – tyle wystarczyło by z pokojowej Europy, w której ogół społeczeństwa nie wyobrażał sobie jakiegokolwiek konfliktu w rejonie w kolejnym 20-leciu, zrobiło się ogarnięte wojenną zawieruchą pogorzelisko. 7 lat – nie 15 o jakich wspominał minister Rostowski.

Oczywiście rozumiem, nie można tego porównywać, to były zupełnie inne czasy.
Wszak obecnie nie ma przecież w pobliżu Polski żadnych silnych otwarcie wrogich państw – Federacja Rosyjska jest stosunkowo słaba, rządzący Putinowski reżim boryka się z kryzysem i zwalczaniem protestującej opozycji. Białoruś podobnie, z tym że tam kryzys jeszcze poważniejszy, reżim Łukaszenki także boryka się z opozycją. Ukraińscy nacjonaliści, nawet gdyby coś im strzeliło do głowy, nie stanowią żadnego zagrożenia dla nas i naszej regularnej armii. Sama Ukraina nie jest wobec nas otwarcie wroga – owszem, jest ten śmieszny facet, który wrzeszczy coś o odebraniu Polakom Ukraińskiego Krakowa i ekspansji na zachód, a także ogólnie złorzeczy na Polaków i Rosjan, ale kto by się nim przejmował – nawet gdyby jakimś cudem wygrał wybory, Ukraina ma duże problemy wewnętrzne, armię w rozsypce i bez dobrych perspektyw na przyszłość. Zresztą, w razie czego mamy przecież sojusz – NATO nie zostawi nas ot tak. No i armię mamy w skali regionu nie najgorszą. A tak w ogóle kto po zimnej wojnie jeszcze ma ochotę bawić się w konflikt? Przecież minęły dopiero 23 lata, a na świecie szaleje kryzys finansowy, nikogo na wielkie wojny nie stać…

,, Cieszy mię ten rym: Polak mądr po szkodzie:
 lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,
 nową przypowieść Polak sobie kupi,
 że i przed szkodą, i po szkodzie głupi..”*

7 lat – pamiętajcie o tym, zanim po raz kolejny zaczniecie wychwalać naszą stabilną i pokojową europejską rzeczywistość…


* Jan Kochanowski, ,,Pieśni”

0 komentarze: